19 czerwca 2016

Rozdział 2

Cecille nadal miała problemy ze swobodnym poruszaniem się po zamku. Gubiła się w zawiłych korytarzach, a wciąż zmieniające swoje miejsce schody utrudniały zapamiętanie odpowiedniej drogi. Znów znalazła się na nieznanym sobie dotąd korytarzu, a schody po raz setny wywinęły jej psikusa i przesunęły się, uniemożliwając jej powrót. 
Rzuciła okiem na zegarek, aby przekonać się, że właściwie już jest spóźniona i bez względu na to, jak bardzo będzie się starać, nie dotrze na czas na zajęcia. Równie dobrze mogła je po prostu opuścić i wytłumaczyć się później bólem brzucha. Pokaże się nawet w Skrzydle Szpitalnym, aby uwiarygodnić swoją wymówkę i po sprawie. W zaistniałej sytuacji w końcu nie pozostało jej żadne inne wyjście.
Tego korytarza jeszcze nie znała. Denerwował ją brak naturalnego świata i puste ściany, na których nie wisiał ani jeden obraz. Korytarz zdawał się za to ciągnąć w nieskończoność i nie mieć końca. Nie umiała powiedzieć, jak długo szła przed siebie, ani jaki dystans pokonała. 
Po dłuższej chwili wsłuchiwania się jedynie w równomierny rytm wybijany przez jej buty i cichy szum oddechu, odgłos cudzych kroków wydał się jej hałasem wręcz niemożliwym do wytrzymania. Przystanęła i nasłuchiwała, oczekując na rozwój wypadków.
Męska sylwetka zbliżała się do niej coraz szybciej, a wraz z nią cicha wygwizdywana melodyjka, którą w innych okolicznościach uznałaby za wyjątkowo drażniącą. 
James Potter szedł przed siebie z rękoma wciśniętymi w kieszenie ciemnych spodni, które były nieodłącznym elementem szkolnego mundurka. Pogwizdywał wesoło pod nosem, nie mogąc się powstrzymać od nieco głupkowatego, zadowolonego uśmiechu, który cisnął mu się na usta.
Najstarsze z dzieci Potter'ów odziedziczyło po dziadku nie tylko imię, ale również zamiłowanie do głupich żartów, które najczęściej bawiły tylko jego samego i uczniów pierwszej, ewentualnie drugiej, klasy. Wśród pozostałej części szkolnej społeczności, z gronem pedagogicznym na czele, coraz to nowsze pomysły Jamesa budziły konsternację, dezaprobatę i politowanie, a złośliwi twierdzili, że Gryfon nie umie po prostu pogodzić się z faktem, iż nie zawsze znajduje się w centrum zainteresowania.
W tej chwili chłopak uciekał z kolejnego miejsca zbrodni i był wyjątkowo zadowolony z siebie. Mimo że miał już siedemnaście lat i był dorosłym człowiekiem, nadal uważał, że zostawienie sporej ilości łajnobomb w sali od historii magii jest niezwykle zabawne. Niestety, chyba on jeden w całej szkole był tego zdania.
Już z daleka rozpoznał jej sylwetkę. Po prostu wiedział, że to ta dziewczyna z peronu. Cecille Knight. Doskonale zapamiętał, jak się nazywała, choć zupełnie nie miał pamięci do imion. Te dwa słowa jednak wryły się w jego pamięć i był pewien, że tak szybko ich nie zapomni.
Zatrzymał się niecały metr od dziewczyny i bez słowa zmierzył ją wzrokiem, uśmiechając się przy tym bezczelnie. 
Cecille zmrużyła gniewnie oczy. Nie podobało się jej zachowanie chłopaka i najchętniej po prostu poszłaby dalej. Miała jednak świadomość, że rozmowa z nim mogłaby jej znacznie ułatwić wydostanie się z tego dziwnego korytarza i wrócenie do uczęszczanej przez ludzi części zamku.
– Zgubiłaś się, mała żmijko? – zapytał radośnie James, nie starając się nawet ukryć zadowolenia z tego, że udało mu się wreszcie znaleźć sposób, aby porozmawiać z dziewczyną.
I to w jakich okolicznościach! Znajdowali się sam na sam w opuszczonym korytarzu, a przy tym mógł dać sobie rękę uciąć, że Ślizgonka się zgubiła i potrzebowała pomocy w dotraciu... tam, dokąd zmierzała. 
– Co...? – wyrzuciła tylko z siebie Cecille, nie bardzo rozumiejąc, o co właściwie mu chodzi.
Dopiero po chwili zrozumiała, skąd wziął się ten dziwaczny zwrot. Nadal nie przywykła do myśli, że jest teraz wychowanką Domu Węża i w oczach większości uczniów jest po prostu małą, podstępną żmiją. Zresztą... nie tylko ona była tak postrzegana. Ślizgoni nigdy nie cieszyli się zbytnią popularnością wśród uczniów innych domów.
– Zgubiłaś się – powtórzył krótko James.
– Nawet jeśli... to nie twoja sprawa – odparła Cecille, czując rosnącą w niej nagłą niechęć do ciemnowłosego chłopaka i jego niezdrowej wręcz pewności siebie. – Sama sobie poradzę.
– Czyżby...? – zaśmiał się chłopak i uniósł obie brwi ku górze, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie opanował umiejętności podnoszenia tylko jednej i to bez względu na to, jak długo starał się to osiągnąć przed lustrem w łazience.
Cecille mimowolnie wywróciła oczami, co wywołało krótki rechot ze strony Pottera. Chłopak niemal widział, jak dziewczyna bije się z myślami, starając się podjąć właściwą decyzję.
– No dobra. Zgubiłam się i kompletnie nie wiem, gdzie jestem – powiedziała w końcu zrezygnowana i spojrzała na niego. – Powiesz mi, jak się stąd wydostać?
– To zależy, dokąd chcesz iść – odparł od razu James.
– Właściwie to powinnam być teraz na historii magii – westchnęła.
– Czyli niewiele tracisz.
James puścił jej oczko z rozbawieniem, a potem po prostu skinął na nią głową i ruszył w kierunku, z którego ona dopiero przyszła. Sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie.
Prawda jednak była taka, że James Potter musiał naprawdę się pilnować, aby nie zdradzić, jak wiele nerwów kosztuje go ta rozmowa. Nigdy nie był dobrym aktorem i modlił się w duchu, aby nie dostrzegła, jak pocą mu się dłonie. Właśnie dlatego nie wyjął ich z kieszeni spodni. Dziewczyna zaprzątała jego myśli od chwili, kiedy ujrzał ją na peronie i nie mógł się doczekać, kiedy uda mu się zamienić z nią choć słowo.
Nie umiał powiedzieć, co takiego w niej było. Nie była zaskakująco piękna ani zjawiskowa. Właściwie to była przeciętna. Cecille była średniego wzrostu, miała wąskie biodra i chude, nieproporcjonalnie długie, patykowate nogi. Ciemne włosy wyglądały jakby od dawna nie widziały szczotki i spięte były w jakiś dziwny, chaotyczny koczek. Najładniejszy był w niej uśmiech. Właściwie to miała bardzo ładne usta – pełne, jasnoróżowe, lśniące delikatnie od pomadki.
Nie był bez serca i nie raz był zakochany, ale do tej pory znał te dziewczyny, cenił je za coś i... znał. Z Cecille rozmawiał pierwszy raz w życiu, a już teraz czuł, jak szybko biło jego serce. Nie umiał powiedzieć, co takiego w niej było, że reagował na nią w taki sposób. Nie mniej jednak czuł się tym wszystkim cholernie zażenowany i nie rozumiał, co się z nim dzieje.
James zatrzymał się tak raptownie, że idąca raptem parę kroków za nim Cecille, po prostu na niego wpadła. Chłopak odwrócił się przez ramię i spojrzał na dziewczynę, która pocierała obolały nos. Uśmiechnął się lekko, kręcąc delikatnie głową z rozbawieniem.
– Mogłeś uprzedzić – powiedziała, krzywiąc się nieco.
Wyglądała przekomicznie, kiedy tak wykrzywiła usta w dziwnym grymasie. Jeśli miała zamiar wyglądać na złą, to kompletnie jej nie wyszło. James musiał całą siłą woli powstrzymywać się od wybuchnięcia głośnym śmiechem.
– Wybacz  – zaśmiał się tylko.
Potter skierował wzrok z powrotem na wiszący na ścianie ogromny obraz. Cecille dopiero teraz go dostrzegła i nie mogła uwierzyć, że wcześniej go przeoczyła. Coś tutaj było nie tak, tylko że ona jeszcze nie odkryła co konkretnie.
Obraz przedstawił... dokładnie ten korytarz, w którym się znajdowali. Jedyna różnica polegała na tym, że na płótnie widniały również drzwi.
James się nie wahał ani chwili i po prostu w nie zapukał.
Cecille doskonale wiedziała, że w świecie magii nie wszystko jest logiczne, ale to było już całkowicie absurdalne. 
Nie można się więc dziwić, że kiedy obraz nagle się otworzył, odsłaniając wąskie schody, z ust dziewczyny wyrwało się ciche, zdumione sapnięcie. 
– Panie przodem – zaśmiał się cicho James, widząc zdziwienie w jej oczach. – Tylko uważaj, bo jest stromo, a stopnie sie bardzo wąskie.
Oczywiście, że Knight się wahała. Nie miała pojęcia, dokąd te schody prowadzą, a do tego korytarz był ciemny i wąski. Nie chciała jednak, aby chłopak uznał, że jest tchórzliwa, więc bez słowa ruszyła korytarzem. 
James poszedł zaraz za nią, a kiedy tylko stanął na pierwszym schodku, obraz się zamknął za nimi. Korytarzyk pogrążył się w całkowitej ciemności.
Gryfon wyciągnął pospiesznie różdżkę zza pazuchy szkolnej szaty i wyszeptał pod nosem zaklęcie. Już po chwili w ciemności rozbłysło blade, drżące światło i James mógł dostrzec Cecille, która stała parę stopni niżej.
– Idź dalej. Nic cię tu nie zje – zapewnił ją z rozbawieniem i trącił jej ramię, popychając ją delikatnie do przodu.
Dziewczyna niechętnie ruszyła przed siebie, wodząc dłonią po zimnej, kamiennej ścianie.
– Długi jest ten korytarz? – zapytała po dłuższej chwili, zastanawiając się, jak długo będzie musiała jeszcze tak iść.
– Jeszcze kawałek. Uważaj, bo niedługo będą drzwi – powiedział James. – Wyjdziemy nimi na błonia, kawałek za szklarniami.
Cecille nie mogła pojąć, jakim cudem ten nieszczęsny korytarzyk prowadził z piątego piętra na błonia, ale nie miała zamiaru zadawać tak idiotycznych pytań. To był Hogwart i coś czuła, że tutaj wszystko jest możliwe.
Po kolejnej minucie monotonnego schodzenia po stromych, wąskich stopniach dotarli wreszcie do drzwi. Nacisnęła klamkę i pchnęła je lekko, ale te nawet nie drgnęły.
– Naprzyj na nie. Nie chodzą tak łatwo – poradził jej chłopak, po czym, nie czekając nawet na reakcję swojej towarzyszki, znalazł się koło niej i sam pchnął ciężkie, drewniane drzwi.
Cecille musiała aż przymknąć oczy, kiedy ostre promienie południowego słońca uderzyły ją w twarz. Po długim spacerze w ciemnym korytarzu, potrzebowała chwili, aby przyzwyczaić się do światła.
James również zmrużył oczy, a potem, tak na wszelki wypadek, złapał dziewczynę za łokieć i przytrzymał, aby nie wyszła z tunelu bez uprzedniego sprawdzenia terenu.
– Tutaj często kręcą się nauczyciele – powiedział tylko krótko, a kiedy upewnił się, że mogą bezpiecznie wyjść, lekko ją popchnął.
Ledwo zdążyli przekroczyć próg tunelu, a drzwi od razu się za nimi zamknęły. Cecille dłuższą chwilę przyglądała się ścianie, jednak nie mogła dostrzec nic, co wskazywałby na obecność tajnego przejścia.
– Od tej strony nie da się wejść – poinformował ją Gryfon. – Próbowałem.
Skinęła tylko głową, jakby na znak, że zakodowała tę informację. Nie sądziła jednak, aby kiedykolwiek jej się to przydało. Właściwie to wątpiła, aby miała jeszcze kiedyś okazję skorzystać z tego tajemniczego tunelu.
– Dobra, to ten... dzięki – powiedziała w końcu nieco zmieszana dziewczyna, nie bardzo wiedząc, co powinna teraz zrobić. – I... do zobaczenia.
Przez kilka sekund jeszcze stała, patrząc na niego i czekając na jego reakcję, ale w końcu odwróciłą się na pięcie i ruszyła w stronę zamku.
James przestąpił nerwowo z nogi na nogę. Właśnie pozwalał jej odejść. Musiał przecież jakoś zareagować...! 
Działał pod wpływem nagłego impulsu i nie przemyślał w ogóle planu działania. W paru susach pokonał dzielącą ich odległość i znalazł się tuż przed nią, uniemożliwiając jej następny krok.
– Cecille...? 
Gryfon naprawdę wierzył w to, że wygląda na opanowanego i spokojnego, jednak jego wizja zupełnie mijała się z prawdą. Nie trzeba było dokładnie mu się przyglądać, aby dostrzec, jak bardzo się denerwuje.
James nigdy nie miał problemu z rozmawianiem z ludźmi i nawiązywaniem nowych znajomości. Przychodziło mu to z wrodzoną naturalnością i łatwością, ale kiedy już miał umówić się z dziewczyną... Denerwował się, serce waliło mu jak oszalałe i zapominał języka w gębie. Musiał naprawdę walczyć ze sobą, aby wykrztusić z siebie cokolwiek i po prostu nie gapić się na nią jak idiota. 
Wciąsnął dłonie w kieszenie swoich spodni, aby ukryć to, że pocą mu się z nerwów.
– Hm...? – dziewczyna mimowolnie się uśmiechnęła.
Jeszcze nigdy nie widziała nikogo, kto tak stresowałby się rozmową z nią. Była zaskoczona. Tym bardziej, że parę chwil temu James wydawał się spokojny i zrelaksowany, a przede wszystkim - niesamowicie pewny siebie.
Cecille wcale nie była taka podła i w tym momencie naprawdę było jej żal chłopaka. Nie chciała dokładać mu nerwów, więc uśmiechnęła się lekko, chcąc mu w ten sposób dodać odwagi.
– Może... w ramach podziękowania za uratowanie cię z opresji... spotkamy się? – powiedział w końcu.
Był z siebie naprawdę dumny. Powiedział to. Powiedział to w zupełnie zrozumiały i logiczny sposób. Już dawno nie umawiał się z żadną dziewczyną. Owszem, miał koleżanki i to całkiem sporo, ale to było przecież zupełnie coś innego.
– Randka...? – zapytała zaskoczona Cecille.
Może i miała siedemnaście lat, ale jeszcze nigdy nie była na prawdziwej randce, więc kompletnie nie wiedziała, co powinna zrobić. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. I pomyśleć, że chciała tylko dotrzeć na zajęcia!
– Ty to powiedziałaś – odparł James, czując, jak cały stres znika.
Cecille wydawała się być zakłopotana w takim samym stopniu jak on, a to dodało mu nieco odwagi. Tak naprawdę obawiał się, że dziewczyna go wyśmieje i da mu kosza. Nie miał zielonego pojęcia, co by zrobił, gdyby tak się stało.
– To jak...? – ponaglił ją, nie mogąc doczekać się odpowiedzi.
Dziewczyna delikatnie wzruszyła ramionami, jednak ten gest nie miał w sobie nic lekceważącego. Wyraszał raczaj zakłopotanie.
– W sumie to... czemu nie? – uśmiechnęła się.
– To może... za tydzień? Jest pierwsze wyjście do Hogsmeade i tak sobie pomyślałem, że moglibyśmy pójść razem – powiedział James, uśmiechając się szeroko.
Twierdząca odpowiedź ze strony Knight przywróciła w nim dla niego pewność siebie i teraz dalsza rozmowa nie była mu straszna. Przynajmniej nie tak, jak do tej pory.
– Pokaże ci wszystkie ciekawsze miejsca i w ogóle... – dodał.
– Jasne – przerwała mu dziewczyna, mimowolnie zerkając na swój zegarek. – Ale teraz... naprawdę muszę iść na zajęcia. I tak kiepsko, że nie poszłam na pierwszą w tym roku historię magii...
– Historii magii, powiadasz...? W sumie to lepiej, że cię tam nie było – przyznał szczerze, przypominając sobie nagle o zostawionych w klasie łajnobombach.
Miał naprawdę szczęście, że Cecille tam nie dotarła. Zapewne nie spodobałby się jej ten jakże wyszukany dowcip i nigdy nie zgodziłaby się na randkę po czymś takim.
– Niby dlaczego? – zapytała nieco zaskoczona.
– Opowiem ci przy okazji – odpowiedział szybko James. – Spieszyłaś się – przypomniał jej.
Pokiwała głową. Naprawdę nie chciała drążyć tematu. Coś czuła, że nie spodobałby się jej odpowiedź, a na chwilę obecną... niechęć do Jamesa jakoś jej przeszła. Może za szybko go oceniła?
– No tak, więc... do zobaczenia – powiedziała i uśmiechnęła się.
– Tak, jasne – pokiwał głową.
James jednak nawet nie drgnął, więc to ona nieco zakłopotana go wyminęła i szybkim krokiem ruszyła w stronę zamku. Tym razem Gryfon nie starał się jej już zatrzymywać.

*

Tego roku wrzesień był wyjątkowo deszczowym i chłodnym miesiącem. Dzisiejszy dzień pod tym względem niczym nie różnił się od poprzednich. Od samego rana siąpił drobny, nieprzyjemny deszczyk i wiał zimny, przenikliwy wiatr. Chmury nie odsłoniły bladożółtego słońca nawet na chwilę, więc świat pogrążył się w szarości i smutku. 
Uliczki Hogsmeade były niemal zupełnie puste. Tylko gdzieniegdzie przemykali okryci szczelnie pelerynami ludzie, pochylając głowy i spiesząc się tak, jak mogli najbardziej. Nigdzie nie widać było nawet uczniów Hogwartu, którzy przecież tego dnia po raz pierwszy w tym roku szkolnym mogli odwiedzać czarodziejską wioskę.
Miejscowe kawiarnie i puby pękały za to w szwach. Uczniowie Hogwartu nie zrezygnowali przecież z wyjścia do Hogsmeade, które oferowało dużo więcej niż tylko Miodowe Królestwo i sklep u Derwisza i Bengsa.
W Kawiarni Pani Poodifoot brakowało już miejsc dla zakochanych par, które przybyły tu, licząc na chwilę samotności i romantyczne popołudnie. Niestety, podostawiane w każdym wolnym miejscu przenośne stoliki i krzesełka psuły atmosferę, a mimo tego, gdy tylko jedni klienci wychodzili, od razu zjawiali się kolejni. 
W Pubie pod Trzema Miotłami zajęte były wszystkie stoliki, a oprócz tego ludzie stali pod ścianami i w każdym wolnym miejscu, racząc się najlepszym miodowym piwem w całym Hogsmeade. Madame Rosmerta, choć sama nie obsługiwała już gości i wreszcie zgodziła się na zatrudnienie barmanki, stała za ladą i bacznie obserwowała wszystko, co się dzieje. Nadal lubiła mieć kontrolę nad swoim pubem.
Otworzone pięć lata temu Magiczne Dowcipy Weasley'ów jak zwykle pełne były ludzi. Ogromny, kolorowy budynek nawet w czasie deszczu emanował pozytywną energią i wywoływał uśmiech na twarzach przechodniów. Uczniowie, a zwłaszcza ci najmłodsi, uwielbiali sklep z psikusami i magicznymi gadżetami. George Weasley niejednokrotnie śmiał się, że lokal w Hogsmeade przynosi większe dochody w czasie jednego wyjścia uczniów do wioski niż ten na Pokątnej nr 93 w ciągu całego roku. 
Nawet w Gospodzie pod Świńskim Łbem dzisiaj było wyjątkowo tłoczno. Lokal nigdy nie cieszył się dobrą sławą i nie przyciągał zbyt wielu gości, a jego klientami byli zazwyczaj specyficzni czarodzieje.
Wnętrze gospody było szare i ponure, a w dodatku przeraźliwe brudne. Dawno nikt tutaj nie sprzątał. Kurz pokrywał podłogę i parapety, a przez okna nie było niemal nic widać. 
James i Cecille siedzieli przy jednym z czystszych stolików pod jedną ze ścian, a przed nimi na stolikach stały już puste butelki po kremowym piwem. Nie było tak słodkie i smaczne jak w Pubie pod Trzema Miotłami, ale i tak wprawiało we wspaniały humor i rozgrzewało.
– Naprawdę chciałem ci pokazać ciekawsze rzeczy niż to – powiedział James, wzruszając lekko ramionami, po czym cicho westchnął.
Zaplanował dużo lepsze atrakcje na dzisiejszy dzień. Znał Hogsmeade bardzo dobrze, ponieważ już jako mały brzdąc przyjeżdżał tutaj z rodzicami, którzy mieli ogromny sentyment do tej wioski. Chciał pokazać Cecille to miejsce od strony, którą znało niewielu uczniów, ale pogoda zmusiła ich do przesiadywania w tym ponurym lokalu.
– Nie ma sprawy. Wolę się ponudzić niż zmarznąć – zaśmiała się cicho dziewczyna.
Cecille była strasznym zmarzluchem. Siedziała na krześle otulona ciepłym, biało-czarnym swetrem we wzorki i robionym na drutach zielonym szalikiem. Policzki i czubek nosa miała wciąż zaczerwienione od zimna, a kilka mokrych kosmyków ciemnych włosów przyklejało się co rusz do jej twarzy. 
– Przyniosę wiecej piwa – powiedział James, patrząc na puste butelki.
– Okej – skinęła tylko głową i rozejrzała się dookoła.
Wszystkie stoliki były zajęte, co tutaj było rzadkością. Wśród głośnych rozmów i dyskusji niewiele można było zrozumieć. Czasem tylko słyszała skrzekliwy, niezwykle irytujący śmiech zakapturzonej czarownicy, która siedziała w kącie i mamrotała coś sama do siebie.
James poszedł po wcześniej wspomnanie piwo, a Cecille została sama przy stole, nadal wodząc wzrokiem po zgromadzonych w pubie ludziach.
– ...on ma więcej zwolenników niż sądzisz – usłyszała nagle.
Zamarła, wytężając słuch. Miała dziwne wrażenie, że zna skądś ten głos. Z pewnością należał do mężczyzny. Rozejrzała się dookoła, starając się ustalić, kto to powiedział.
– Nie chodzi tu już o ideologie, ale o zwykłą zemstę – dodał inny, kobiecy głos.
Skrzywiła się nieco. Głosik był piskliwy, a jego właścicielka w manieryczny sposób przeciągała samogłoski, przez co brzmiała jak rozjechana żaba.
– Wielu straciło rodziny i przyjaciół... pragną ich pomścić bez względu na konsekwencje – powiedział znów mężczyzna.
Cecille odwróciła się przez ramię, przekonana, ze głosy dochodzą zza jej pleców. Dostrzegła parę czarodziejów, którzy pochylali się nad stolikiem. Siedzieli parę metrów za nią, więc nic dziwnego, że słyszała niemal każde ich słowo.
Mężczyzna był ogromny i choć zakrywał go obszerny, czarny płaszcz, Cecille była przekonana, że to nie mięśnie, a tłuszcz. Widziała tylko jego olbrzymie plecy i siwe, rzadkie włosy, spod których przebijała pokryta czerwonymi plamkami skóra głowy.
Kobieta miała ciemne, poplątane włosy i rozbiegane, szare oczy. Miała koszmarnego zeza i przez kilka sekund Cecille była przekonana, że czarownica patrzy wprost na nią. Miała na sobie brudną, szarą sukienkę i czarny, połatany w wielu miejsach płaszcz.
Wyglądali jak para bezdomnych, w dodatku takich, z którymi spotkanie na pewno nie skończyłoby się dobrze. Epatowali jakąś dziwną, mroczną energią.
Cecille szybko się dowróciła, aby nie dostrzegli, że ich obserwuje. Przymknęła lekko oczy, aby móc skupić się na ich rozmowie.
– ...wierność. Może i jego zamordowali, ale on nadal żyje w pamięci swoich ludzi – powiedziała kobieta.
– Ale chcą... znowu działać? – zawahał się mężczyzna z nutką strachu w głosie.
Cecille coś czuła, że w tym duecie to właśnie kobieta nosi spodnie i podejmuje większość decyzji. Nie mogła się powstrzymać przed myśleniem o mężczyźnie jako strachliwej, trzęsącej się, ogromnej galarecie.
– Tego nie wiem – odpowiedziała czarownica. – Ale Mroczny Znak znów zabłyśnie. Tym razem jako znak zemsty i wyrówna...
– Cecille?
Cecille pomału otworzyła oczy. Dostrzegła stojącego koło niej Jamesa, który przyglądał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie umiała jednoznacznie określić, co wyraża to spojrzenie.
– Wszystko w porządku? – zapytał Gryfon.
Był przekonany, że coś jest nie tak. Cecille była strasznie blada i wyglądała na bardzo zdenerwowaną. 
– Taaak... – pokiwała głową i uśmiechnęła się w nieco wymuszony sposób, a potem sięgnęła po butelkę z kremowym piwem, którą James dopiero co postawił na stole.
Upiła potężny łyk i odetchnęła cicho, starając się wyrzucić to, co usłyszała, z głowy. Spojrzała uważnie na Jamesa.
– Nie umieram, spokojnie – powiedziała i zaśmiała się cicho.
James skinął lekko głową i usiadł z powrotem na krześle naprzeciwko niej, choć nie wydawał się być przekonany i nadal bacznie ją obserwował, jak gdyby obawiał się, że Cecille lada moment zemdleje.
– Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha – powiedziała Ślizgonka.
– Mniej więcej tak wyglądałaś, gdy wróciłem – odparł i wzruszył ramionami. – Byłaś tylko trochę mniej przezroczysta.
– Chociaż tyle dobrego – uśmiechnęła się.
– Zajedziemy potem jeszcze do Miodowego Królestwa – poinformował ją James, który zrezygnował z drążenia tematu.
Doszedł do wniosku, że Cecille i tak nie powie mu nic więcej. Po tych paru godzinach spędzonych z nią zdążył zauważyć, że Knight raczej nie należy do nazbyt wylewnych osób i nawet ciągnięta za język niewiele mówi na niewygodne dla niej tematy.
– Muszę uzupełnić moje zapasy słodyczy. W tym roku znikają zdecydowanie za szybko. Podejrzewam, że moi współlokatorzy odkryli moją kryjówkę – powiedział i pokręcił głową.
Cecille nie mogła powstrzymać śmiechu, choć bardzo się starała. Wyrwał się jej więc z ust dziwny chichot. James, mówiąc o słodyczach, miał minę, jakby wypowiadał się o sprawie najwyższej rangi. Wyglądał na naprawdę przejętego i zatroskanego tym, że jego łakocie znikają tak szybko.
– A gdzie jest ta kryjówka? – zapytała, nie kryjąc rozbawienia.
– Pod łóżkiem – powiedział poważnie.
– W takim razie dziwię się, że znalezienie jej zajęło im aż siedem lat...
Cecille nie była wielką fanką słodyczy i w sumie niewiele ich jadła. Właściwie bez wahania mogłaby zamienić całą czekoladę świata za słoiczek oliwek lub jakąkolwiek potrawę z dużą ilością mięsa. Ewentualnie za frytki.
– To bardziej skomplikowane niż myślisz – powiedział James poważnie i puścił jej perskie oczko. – Może jak będziesz grzeczna, to kiedyś ci pokażę.
– Zawsze marzyłam o oglądaniu kryjówek ze słodyczami Jamesa Pottera! Skąd wiedziałeś? – zapytała rozbawiona.
Czuła się bardzo swobodnie w towarzystwie Jamesa i bardzo szybko zapomniała o wcześniej podsłuchanej rozmowie. Sama była zaskoczona tym, ze tak szybko znalazła wspólny język z Gryfonem. Miała go za zadufanego w sobie, aroganckiego flirciarza, a okazał się zupełnie normalnym chłopakiem, który ma po prostu lekką obsesję na punckie słodyczy i swojej miotły.
Miała wrażenie, że... że mogliby się naprawdę zaprzyjaźnić. Dla większości ludzi nie byłoby to nic nadzwyczajnego, ale Cecille nigdy nie miała prawdziwego przyjaciela.

*

Cecille siedziała w ostatniej ławce i usilnie starała się skoncentrować na tym, co mówi profesor Joanne Appleyard, młoda nauczycielka numerologii, która rozpoczęła pracę w Hogwarcie dwa lata temu. 
Zajęcia z numerologii dla klas siódmych odbywały się w czwartkowie wieczory, ponieważ chęć przystąpienia do OWTM-ów z tego przedmiotu wyraziło raptem sześć osób. Zazwyczaj wszyscy byli pełni życia i angażowali się w zajęcią młodej, pomysłowej i energetycznej nauczycielki, jednak dzisiejszego dnia nawet sama profesor Appleyard wyglądała na zmęczoną. 
Cecille pochylała się nad swoim zeszytem, w którym bazgrała długopisem z czerwonym wkładem, rysując to, co wychodziło nawet takiemu beztalenciu jak ona - serduszka, kwiatki, niezidentyfikowane stworzonka, a oprócz tego wypisywała swoje imię, zmieniając co rusz czcionkę. Czerwony tusz pokrywał nie tylko kartki zeszytu, ale również jej dłonie.
Dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, że w sali panuje absolutna cisza. Uniosła wzrok i spojrzała na nauczycielkę.
Profesor Appleyard stała w bezruchu na podeście i wpatrywała się w okno. Jej ładna, okragła twarz, zazwyczaj zarumieniona i uśmiechnięta, teraz była trupioblada, a ciemne oczy wyrażała czyste przerażenie. 
Pozostali uczniowie wyglądali podobnie. Wszyscy wyglądali na zdenerwowanych i wystarszonych, a jedna z Puchonek zakrywała usta dłonią, jakby w ten sposób powstrzymywała krzyk.
Cecille odruchowo również spojrzała w okno, chcąc zobaczyć, co tak bardzo wystarczyło jej rówieśników i nauczycielkę. Wystarczyło, aby odwróciła głowę, żeby to zrozumieć i poczuć dokładnie to, co oni - panikę, zdenerwowanie i niepewność.
W oddali, gdzieś za wioską Hogsmeade, na ciemnym niebie lśnił zielony, ogromny znak. Cecille nie miała żadnych wątpliwości. To był Mroczny Znak.